Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta Archiwum Historii Mówionej DSH/OK to największy w Polsce zbiór relacji świadków historii XX wieku.

[for English scroll down]
Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA to największy w Polsce zbiór relacji świadków historii XX wieku. Liczy już ponad 6000 wywiadów biograficznych nagranych w technice audio lub wideo, zdigitalizowanych, opracowanych archiwalnie i udostępnianych w Czytelni Multimedialnej Domu Spotkań z Historią (tworzonego z inicjatywy KARTY i stołecznego sam

orządu) oraz w internetowym portalu http://www.audiohistoria.pl. Pierwsze nagrania pochodzą z 1987 roku, kiedy to zainicjowane przez podziemną „Kartę” Archiwum Wschodnie rozpoczęło akcję nagrywania wspomnień mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich, obywateli polskich represjonowanych przez sowieckie władze. 20 lat później w działania programu „Historia Mówiona” Ośrodka KARTA włączył się Dom Spotkań z Historią, który nie tylko tworzy zbiór AHM i uczestniczy w pozyskiwaniu nowych relacji, ale także intensywnie popularyzuje zgromadzone świadectwa. The Oral History Archive of the History Meeting House and KARTA Centre Foundation holds the largest collection of eyewitness accounts in Poland. It includes over 5000 audio and videotaped interviews, all of them digitised, catalogued and available to access in the Multimedia Reading Room of the History Meeting House or online at http://www.audiohistoria.pl. The first relations were recorded in 1987, when the Eastern Archive, initiated by the then underground KARTA Centre, created a program of recording testimonies of former inhabitants of the Eastern Borderlines, Polish citizens repressed by Soviet authorities. Twenty years later the HMH joined the 'Oral History' program carried out by the KARTA Centre; The HMH not only manages the Oral History Archive and participates in recording relations but is actively promoting the use of this collection.

Irena Ćwiertnia-Sitowska z koleżankami. Od lewej: Janina Święcka, Helena Remerówna, Irena Ćwiertnia-Sitowska, Halina Tru...
07/02/2025

Irena Ćwiertnia-Sitowska z koleżankami. Od lewej: Janina Święcka, Helena Remerówna, Irena Ćwiertnia-Sitowska, Halina Trubaczek. Warszawa, ul Traugutta, lata 30.
Fot. ze zbiorów Ireny Ćwiertni-Sitowskiej/AHM

Paweł Burczyński wspomina Niemca, u którego pracował jego tata w czasie okupacji: „Mój tata miał skończoną szkołę metalo...
05/02/2025

Paweł Burczyński wspomina Niemca, u którego pracował jego tata w czasie okupacji: „Mój tata miał skończoną szkołę metalową. W okresie okupacji pracował na ulicy Okopowej, w fabryce, która była filią zakładów niemieckich z miasta Kassel – produkowali w tej fabryce zapalniki do min morskich. W trakcie pracy w tym zakładzie dochodziło do incydentów związanych z kradzieżą, na przykład pasów transmisyjnych skórzanych, z których pracownicy próbowali sobie reperować buty. To powodowało przestoje w działalności fabryki. No i właściciel zagroził, że jeśli jeszcze raz powtórzą się kradzieże pasów transmisyjnych, wezwie Gestapo i skończy to się tragicznie. Był w sumie wyrozumiałym pracodawcą. A dowiedziawszy się, że ojciec mój bierze ślub, zaoferował nieodpłatnie wypożyczenie własnego samochodu do przewiezienia młodych do ślubu. Tata mój podziękował, ponieważ ten samochód miał niemiecką rejestrację, i po prostu nie chciał korzystać z usług niemieckiego pracodawcy. Rodzice brali ślub w 1943 roku, w lipcu, w Warszawie, w parafii św. Józefa na Kole. Do ślubu pojechali dorożką konną, mimo że mieli do dyspozycji luksusowy niemiecki samochód”.

Na zdjęciu Florentyna i Mieczysław Burczyńscy w dniu ślubu, który brali w kościele św. Józefa na Kole. Warszawa, 1943. Fot. ze zbiorów Pawła Burczyńskiego/AHM

Wypasanie gęsi, lata 30. Fot. ze zbiorów Aleksandry Sękowskiej/AHM
24/01/2025

Wypasanie gęsi, lata 30. Fot. ze zbiorów Aleksandry Sękowskiej/AHM

Oskar Chomicki wspomina, jak w latach powojennych znalazł mały skarb na terenie swojego ogródka: „Nigdy nie odbudowywałe...
22/01/2025

Oskar Chomicki wspomina, jak w latach powojennych znalazł mały skarb na terenie swojego ogródka: „Nigdy nie odbudowywałem niczego, z wyjątkiem przekopywania własnego ogródka w domku fińskim. I tu ciekawa historia, ponieważ Pole Mokotowskie to był teren lotniska przed wojną. To było w czasach, jak marszałek Piłsudski zmarł, tam było zresztą wystawione jego ciało. I były płyty, te płyty kamienne trzeba było wyciągać z ogródka, żeby móc cośkolwiek przekopać. Proszę sobie wyobrazić, że kiedyś kopiąc tam, wykopałem bardzo piękny szczerozłoty krzyżyk na łańcuszku. I ten krzyżyk dałem mojej żonie jako zaręczynowy. Z tym, że on był na tyle oryginalny, że z tyłu miał napisane: »od« i jakieś inicjały, »dla« bez inicjału. Czyli ktoś nie zdecydował się, komu to ma dać. I ten krzyżyk jest oczywiście w posiadaniu żony. Żona nie nosi, bo obawia się, że zgubi. W każdym razie to był wykopany skarb na terenie Pola Mokotowskiego, niedaleko alei Niepodległości. Śmieszna taka historia”.

Na zdjęciu ślub Janiny i Oskara Chomickich. Warszawa, 7 sierpnia 1954. Fot. Ze zbiorów Oskara Chomickiego/AHM

Przed nami Dzień Babci i Dzień Dziadka🌷🌷🌷
20/01/2025

Przed nami Dzień Babci i Dzień Dziadka🌷🌷🌷


Irena Ćwiertnia-Sitowska wspomina dziadków: „Moi dziadkowie mieszkali na ulicy Focha, w tej chwili to się nazywa ulica Moliera. To jest bok Teatru Wielkiego, ale wtedy teatr nie był tak rozbudowany i po prostu były kamienice. Dziadkowie mieszkali pod „6”. Pamiętam 1926 rok, kiedy był zamach stanu. Byłam jeszcze bardzo maleńka, ale pamiętam te strzały, ponieważ mój dziadek był felczerem i był zajęty. Było dużo rannych, więc go nie było kilka dni. Bardzo się wszyscy domownicy denerwowali, czy wróci.

[Przed wojną] z babcią chodziłyśmy na plac Żelaznej Bramy, to było na końcu Ogrodu Saskiego, gdzie jest ulica Żabia. Żydzi mieli tam bardzo dużo sklepików i handel naręczny. W ogóle tam się strasznie dużo działo. Do szkoły każda przeważnie przynosiła termos i stale żeśmy te termosy tłukły. No to babcia musiała chodzić za Żelazną Bramę, na ulicę Żabią, i kupować wkłady do termosu. Poza tym z babcią przed Bożym Narodzeniem zawsze chodziłyśmy po orzechy. Teraz to przeważnie kupuje się laskowe i włoskie, a przedtem były jeszcze fistaszki. I były duże takie… półksiężycowe orzechy. Tak że babcia kupowała ich cztery rodzaje.
Babcia moja składała pieniążki, żebym zaraz po maturze wyjechała za granicę coś zobaczyć, żebym pojechała do Włoch, do Francji. Takie były plany, ale, niestety, jak wróciliśmy z wakacji z mamą, no to zaraz była wojna.

Podczas powstania dziadkowie byli na Focha. Tam się wszystko paliło. Ludzi spędzili do Teatru Wielkiego, oddzielnie mężczyzn, oddzielnie kobiety. Babcia była wywieziona do Łowicza, nie wiedziała nic, co się z dziadkiem dzieje. Później dowiedzieliśmy się, że mężczyzn wszystkich spędzili do teatru i 350 osób rozstrzelano. Między innymi mojego dziadka. To jest dla mnie straszne, bo on tak kochał życie i bał się zawsze śmierci...”.

Irena Ćwiertnia-Sitowska z dziadkiem Janem Sową, 1931. Fot. ze zbiorów Ireny Ćwiertni-Sitowskiej/ Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

***17 stycznia 2025 – 80. rocznica zakończenia wojny w Warszawie***Stefan Rzepczak spędził dzieciństwo na warszawskim Po...
17/01/2025

***17 stycznia 2025 – 80. rocznica zakończenia wojny w Warszawie***

Stefan Rzepczak spędził dzieciństwo na warszawskim Powiślu. W czasie powstania warszawskiego był łącznikiem w Zgrupowaniu AK „Kryska”, a we wrześniu 1944 został aresztowany i trafił do obozu w Mauthausen. Po wojnie wrócił do domu, wspomina, jakie wzruszeniu mu wtedy towarzyszyło: „Myślałem o Warszawie, myślałem. Mnie jeden Francuz obiecał, że jak się skończy wojna, to mnie zabierze do zakładu jubilerskiego, bo mu zrobiłem na pamiątkę krzyż ich ruchu oporu, w czasie obozu jemu zrobiłem. Powiedział: – Jak się skończy wojna, to ze mną pojedziesz do Paryża. – No, ale niestety, ani do Paryża ani do Kanady żeśmy nie pojechali. Jak zaczęli werbować na transporty do Polski, to powiedzieliśmy z bratem: – Wracamy do Polski, na gruzy kochanej Warszawy. – I tak się stało.
Wspominam taki moment, że dzień po przyjeździe do Warszawy, spotkaniu się z mamą, wszedłem na plac Trzech Krzyży. I tam przez głośniki usłyszałem pierwszy raz melodię »Warszawo, moja Warszawo«. Chłopak siedemnastoletni, stanąłem i płakałem jak dziewczyna, tak się wzruszyłem. Powiedziałem: – Ta melodia to jest dla nas napisana. – Tak żeśmy tęsknili do tej Warszawy, kochaliśmy tą Warszawę. I wreszcie jestem wolny. Wojna się dla mnie skończyła”.

Na zdjęciu plac Trzech Krzyży. Warszawa, 1947. Fot. Ze zbiorów Jolanty Kozłowskiej/AHM

Po obozie przejściowym w Pruszkowie Marian Zarzycki trafił z rodziną do Piotrkowic na Kielecczyźnie. Wspomina ciężką zim...
15/01/2025

Po obozie przejściowym w Pruszkowie Marian Zarzycki trafił z rodziną do Piotrkowic na Kielecczyźnie. Wspomina ciężką zimę i trudne warunki w tamtym okresie: „Przeprowadzamy się do Piotrkowic, do dworu. W jednym z budynków, eleganckim murowanym, mieszkała pani dziedziczka. W budynku administracyjnym, który w zasadzie był pusty, udostępniono nam na pierwszym piętrze duży pokój. Jakieś tam łózka były metalowe, dali nam siana, żeby wypchać sienniki i tam żeśmy się zainstalowali. To jest rok 1944 – październik.
Ja jako dziecko i brat mój cioteczny, troszkę ode mnie młodszy, chodziliśmy po lesie, ściągaliśmy gałęzie na zimę. To drewno potrzebne było na bieżące gotowanie, ale też żeby po prostu napalić w kuchni, żeby było trochę ciepła. Wygód tam żadnych nie było, do toalety, do ubikacji to się schodziło na dół, nie było wody, ze studni się wodę brało. Ale dach był. I tak żeśmy [mieszkali] w siedem osób w jednej dużej izbie.
Wszystko bazowało na ekwiwalencie w produktach, które mama otrzymywała. Robiono z tego zupę zacierkową, i tak dalej. Tam spędzałem Boże Narodzenie, pamiętam, że najbiedniejsze jakie w życie spędzałem. Chleb pamiętam, ale tej mąki nie starczało, żeby nam wszystkim zapewnić chleb. Było oczywiście dużo brukwi. Nawiasem mówiąc brukiew – przez całą okupację to było takie warzywo najbardziej dostępne, które mnie pozostało w pamięci i jest synonimem z jednej strony nędzy jakiejś nieprzeniknionej i z drugiej strony czymś, co mnie odrzuca, bo mnie najgorsze chwile mojego życia przypomina ta brukiew.
Pamiętam, że jeśli chodzi o ubranie, zarówno ja, jak i ten mój cioteczny brat nie za bardzo byliśmy wyposażeni, a przychodziły już przymrozki i chłody listopadowe, potem grudniowe. I nikt z nas nie chorował. Nie wiedziałem, gdzie jest tajemnica tego. Okazuje się, że dzieci wiejskie nauczyły nas jeść taką przymarzniętą tarninę. I to miało dwie funkcje: z jednej strony zabijało głód, a po drugie to była koncentracja witamin, głównie witaminy C. I tak to trwało do 17 stycznia 1945 roku”.

Na zdjęciu Marian Zarzycki, okres okupacji. Fot. zbiory Mariana Zarzyckiego/AHM

O kulisach pracy modelek w latach 60. w Polsce opowiada Anna Karwacka:
13/01/2025

O kulisach pracy modelek w latach 60. w Polsce opowiada Anna Karwacka:


Anna Karwacka była modelką w firmie „Modny Strój”. Opowiada o kulisach swojej pracy:

„Kurs nauki chodzenia i zdejmowania odzieży prowadziły osoby, które pracowały w głównym biurze społemowskim »Modny Strój«. Wtedy biura były tam, gdzie kino „Skarpa”, na Kopernika, a dyrekcja na Nowogrodzkiej. Zostałam przyjęta, miałam pensję, byłam oficjalną modelką „Modnego Stroju”. Każdy pokaz był płatny dodatkowo i zaczęłam zarabiać niezłe pieniądze. To był bardzo dobry okres, choć męczący. Te okropne ubrania szyli na nas, więc trzeba było przychodzić na miary.

Miałyśmy tak zwane pokazy produkcyjne odzieży, która była szyta do produkcji i pokazy handlowe, gdzie przyjeżdżali odbiorcy z całej Polski, a my demonstrowałyśmy rzeczy. Ja naprawdę się w tym spełniałam, czułam się swobodnie. Zawsze się mówiło, że należy być uśmiechniętym i mnie to wychodziło świetnie, czułam się w swoim żywiole.

Najtrudniejszą rzeczą były pokazy na terenie Polski – na przykład wyjazd o piątej rano, zimą, tłuczenie się gdzieś autokarem cały dzień... Wtedy Polska wyglądała okropnie. Toalety po drodze – nic. Niektóre miejsca rozpaczliwe, straszliwe... Ktoś dopiero co wyszedł z łóżka i my w nocy przyjeżdżamy, i tam mamy mieszkać: pościel niezmieniona, maleńki kranik z wodą, która tak ciur, ciur, ciur... Jak się umyć? Tu zimno, a za chwilę na pokaz wychodzimy!

No i był pokaz, i właściwie już wtedy się czułam zawsze świetnie. Pokazy w różnych miejscach: w teatrach, kawiarniach, domach kultury. Po pokazie przyjeżdżaliśmy do hotelu, można było się rozebrać z tego wszystkiego i nareszcie umyć. Wieczorem, takie umordowane, jak już zmyłyśmy ten cały makijaż, te wszystkie rzęsy, to wtedy miałyśmy odpoczynek i luz”.

Na zdjęciu Anna Karwacka (w środku) z koleżankami modelkami, lata 60. Fot. ze zbiorów Anny Karwackiej/ Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

Przez krótki czas w dzieciństwie Halina Cieszkowska mieszkała w Wilnie. Wspomina tamtejsze lodowisko i jego atrakcje: „J...
10/01/2025

Przez krótki czas w dzieciństwie Halina Cieszkowska mieszkała w Wilnie. Wspomina tamtejsze lodowisko i jego atrakcje: „Już byłam starszą dziewczynką i podobali mi się różni chłopcy, jak to zwykle bywa. W tym samym domu mieszkali dwaj synowie kolejarza: Czesio, mój rówieśnik, i Witek, który chodził do gimnazjum jezuitów. Gimnazjum miało piękne uniformy, à la wojskowe, były tam takie srebrne guziczki. To działało na mnie ogromnie, jakoś tak emocjonująco. Bardzo mnie ten Witek intrygował, dlatego się nauczyłam jeździć nawet na łyżwach i chodziłam na ślizgawkę, która była [niedaleko] Zaułka Bernardyńskiego. Jak to stare ślizgawki: [puszczano] jakieś płyty taneczne, przedwojenne tanga, jakieś walczyki. A my na tej ślizgawce się ślizgaliśmy i od czasu do czasu fundowaliśmy sobie coś. Chwilka odpoczynku i przy okazji takie babki tam podchodziły, miały w koszach specjały wileńskie, między innymi często przynosiły nam w zimie mrożone jabłka. Mrożone jabłka były bardzo tanie, można było kupić za grosze. Wyglądały jak pieczone: były brązowe, bardzo soczyste i zimne jak lody, smaczne i słodkie. Więc kupowaliśmy sobie bardzo często… Czasami były tam wileńskie watruszki, czyli takie jak u nas drożdżówki, tylko sto razy lepsze, z serem na przykład. I to pamiętam z tamtych czasów, właśnie taki obrazek wileński”.

Na zdjęciu wycieczka klasowa, trzecia od prawej Henryka Kalicka. W tle Wilno, 1935.
Fot. Ze zbiorów Henryki Kalickiej/AHM

Gdy rodzina Stanisława Lufta wróciła do domu po wojnie – ich kamienica była spalona. Pan Stanisław wspomina trudne warun...
08/01/2025

Gdy rodzina Stanisława Lufta wróciła do domu po wojnie – ich kamienica była spalona. Pan Stanisław wspomina trudne warunki, w których zamieszkali:
„Najpierw przenieśliśmy się do Warszawy. Nasz dom nie istniał, ale na ulicy Wspólnej 65A, dom istniejący do dziś przetrwał powstanie. Tam nasi wujostwo znaleźli pokój sublokatorski na parterze. Tylko pokój z kuchnią, bez żadnej ubikacji. Nie ma mowy o łazience, ubikacja na podwórzu. I tam oni nas przyjęli. Było to trudne dla nas i dla nich, więc mama zaczęła się rozglądać i w tym samym domu, na tej samej klatce schodowej, tylko na trzecim piętrze, wynajęliśmy alkowę.
Z matką zamieszkaliśmy w alkowie, która miała tę zaletę, że miała drzwi. Ale nie miała okna. Alkowa tylko zamykana, wielkość – 2,95 na 2,75. Jedno łóżko stało stale, drugie łóżko na noc się rozkładało. Trzeba było stół daleko zepchnąć na siłę między komodę i szafę. I w tych warunkach ja mieszkałem… Mieszkania wszystkie na tej klatce [były] bez ubikacji. Ubikacja była na dole w podwórzu. Tak że nikt nie jest w stanie mi zaimponować złymi warunkami mieszkaniowymi. Mieszkałem w takich warunkach: w alkowie bez okna, malutkiej, bez ubikacji, ubikacja na dole trzy piętra niżej. Przez prawie sześć lat tak mieszkaliśmy. Dlatego też uczyłem się tylko w bibliotekach”.

Na zdjęciu zniszczona Warszawa, od lewej Filtrowa 68, Filtrowa 83/Plac Narutowicza 1, Plac Narutowicza 3/Uniwersytecka , najbliżej Uniwersytecka 5, 1946. Fot. zbiory Ryszarda Ruszkowskiego/AHM

Alicja Jasińska wspomina lata 80.
06/01/2025

Alicja Jasińska wspomina lata 80.


Alicja Jasińska wspomina lata 80. i zakaz sprzedaży alkoholu: „W czasach, kiedy okresowo obowiązywała w Polsce prohibicja, alkohol był sprzedawany od godziny 13.00 – a bywała potrzeba, żeby wypić coś wcześniej. Funkcjonowały wtedy tak zwane mety, czyli osoby, które pokątnie sprzedawały alkohol, oczywiście po odpowiednio wyższej cenie. Trzeba było wiedzieć, do kogo uderzyć, i mieć osobę wprowadzającą. Mnie wprowadzał kolega z pracy – do takiej pani, która handlowała w bramie przy ulicy Ząbkowskiej. Siedziała sobie na stołeczku, dziergała coś na drutach, koło niej leżała torba, z torby wyłaziły nitki, a głębiej – wiadomo, co. Pani była z obstawą i zawsze się to załatwiało bez większych kłopotów.

Pracowałam wtedy w ogrodzie zoologicznym. Bardzo długo byłam tam najmłodsza, a był zwyczaj, że to osoby najmłodsze delegowano do takich właśnie zadań bojowych – i przez ładnych siedem, osiem lat chodziłam na Ząbkowską do tej pani do bramy i robiłam zakupy.
Później można było przed godziną 12:00 kupować alkohol w Peweksie. I też jako ta najmłodsza... Tym razem jeździłam do Intraco. Stało się tam w olbrzymiej kolejce, ale ja przeważnie wchodziłam po jedną butelkę, więc mnie przepuszczali. Oczywiście z pracy wychodziłam półoficjalnie, przeważnie była to jakaś składkowa okazja. Wracałam do biura i tam już ta impreza toczyła się swoim życiem. Później towarzystwo rozliczało się między sobą przeważnie w złotówkach, bo nie każdy miał dolary czy bony.
I taka była kiedyś rzeczywistość, że jak była impreza, to wchodząc do budynku już czuło się zapach szczypiorku i śledzia... Wtedy jeszcze były czasy PRL-u i alkohol był obecny na co dzień. Alkohol w wersji kulturalnej – dla dobrego humoru, dla zaakcentowania tego święta”.

Janusz Szymański na imprezie zorganizowanej w Biurze Projektowo-Konstrukcyjnym Huty Warszawa, lata 50. Fot. ze zbiorów Janusza Szymańskiego/ Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

Lucyna Matuszewska-Kilińska opowiada o swoim ślubie w 1949 roku: „Jak ja wychodziłam za mąż, mój ojciec miał wtedy forda...
03/01/2025

Lucyna Matuszewska-Kilińska opowiada o swoim ślubie w 1949 roku: „Jak ja wychodziłam za mąż, mój ojciec miał wtedy forda, takie śliczne pudełeczko, i podarował nam. Mój mąż oczywiście… młody chłopak, cały szczęśliwy! I tym samochodem jechaliśmy do ślubu – mamy zdjęcie, bo film nagrywaliśmy z kamery kodakowskiej, ósemki tak zwanej.
Ja pamiętam, jak wychodziłam za mąż, to jeszcze ojciec prowadził tkalnię, bo to był 1949 rok. Na pięciu krosnach wystarał się o jedwab biały, krepdeszyn, taftę, satynę, żorżetę, materiały na suknię ślubną. Ja wybrałam sobie taftę i taką piękną cieniusieńką satynkę na spód. Dostałam dwie sztuki [materiału] po 25 metrów. Ciotka krawcowa uszyła mi suknię ślubną. A jeszcze moje koleżanki ze studiów miały szyte suknie z tego materiału, bo jego było dużo. A kupić materiał biały wtedy… no to było marzenie ściętej głowy. W ogóle nic nie można było kupić”.

Na zdjęciu Lucyna i Zbyszek Matuszewscy w fordzie podarowanym przez ojca panny młodej. Żyradów, lipiec 1949. Fot. ze zbiorów Lucyny Matuszewskiej-Kilińskiej/AHM

Józefa Słowińska wspomina zabawę sylwestrową w okupowanej Warszawie: „Potańcówki [były] w naszych mieszkaniach, przy gra...
31/12/2024

Józefa Słowińska wspomina zabawę sylwestrową w okupowanej Warszawie: „Potańcówki [były] w naszych mieszkaniach, przy gramofonie albo patefonie. Jedni mieli patefon, drudzy mieli gramofon. I tańczyliśmy sobie w mieszkaniu. Pamiętam kiedyś taką śmieszną sytuację. Urządziliśmy sobie Sylwestra i zabrakło nam szpilek. Bo trzeba było mieć do patefonu szpilki do membrany tak zwanej. Zakładało się szpilkę i ta membrana chodziła po płycie. I w pewnym momencie stwierdziliśmy, że szpilka się skończyła, płyta zaczęła trzeszczeć. A byliśmy w trakcie zabawy. No więc postanowiliśmy, że będzie ktoś stale stał i palcem kręcił płytę – i tak było. Żeby nie przerywać zabawy, bo tańczyliśmy sobie ładnie, zawsze ktoś stał przy płycie. A mieliśmy ciekawe bardzo płyty taneczne, przed wojną się je gromadziło. No i właśnie taka była śmieszna sytuacja, że tą płytę kręciliśmy”.

Na zdjęciu Jadwiga Wolff z d. Czechowska. Wisła, 1936.
Fot. zbiory Anny Karwackiej/AHM

Sopot w ostatnich tygodniach wojny:
30/12/2024

Sopot w ostatnich tygodniach wojny:



Barbara Berner-Kosianowska, powstanka warszawska, wspomina, jak pod koniec wojny szukała z rodziną mieszkania w Sopocie:
„Mama miała w Orłowie matkę, ojca i siostry. Dostaliśmy przepustkę i pojechaliśmy do Orłowa nad morzem.
Myśmy w wojnę przyszli: Rosjanie zaczęli walić tam katiusze, wszystko niszczyli, burzyli piękny Gdańsk. Był chyba już koniec wojny, kiedy powiedzieli nam, że możemy iść do Sopotu – będziemy mieli gdzie mieszkać. W Warszawie myśmy już nic nie mieli, wszystko było stracone. Do Sopotu szliśmy na piechotę, jeszcze psa miałam na ręku.

I tam rzeczywiście znaleźliśmy puste mieszkanie: po prawej stronie była biblioteka, cała w książkach w skórach, po lewej ogromna jadalnia – jeszcze na stołach stały filiżanki, jakby ktoś na nas czekał. Była kuchnia z wyjściem na ogród, na górze sypialnie. Meble… No, Boże kochany, raj. To była willa naprzeciwko kościoła, zupełnie na środku Sopotu, ale bardzo schowana, bo w takim zaułku.

Długo to nasze życie nie trwało, bo przyszli z rządu i powiedzieli: – Wynoście się stąd, bo to za dobre mieszkanie dla was. – A już wszystkie inne były pozabierane. Szukaliśmy i znaleźliśmy dom daleko, już prawie koło Orłowa. Wzięliśmy jakieś fotele, coś i pojechaliśmy się tam urządzić. Niestety z jednej strony dach był zarwany, nie było ciepło, bo to już zima, wody nie było, tylko strumyki... Ale jakoś tam się urządziliśmy, jeszcze z tymi walizkami, które mieliśmy. Potem Rosjanie zabrali je i żeśmy zostali bez niczego. Mieliśmy tylko jakąś kozę, a żeby było coś do jedzenia, zaczęłam pracować w Czerwonym Krzyżu. Byłam kelnerką, mama też, tam żeśmy się mogły najeść i jeszcze do domu brałyśmy całą kankę zupy – mieliśmy psa, więc ten pies też trochę dostał. Jakoś przeżyliśmy.
W Sopocie Niemców zostało bardzo mało. Do domu, co myśmy zajęli jako drugi, przyszedł pan Herr von Flatte – bardzo sympatyczny, starszej daty – i zamieszkał z nami. W piwnicy były jeszcze jakieś pamiętniki, książki... Pamiętam, przyjechali ci Niemcy, którzy tam mieszkali wcześniej, i byli cali szczęśliwi, że te książki i pamiętniki mogli zabrać”.

Na pierwszym planie instruktorki, a do niedawna studentki wydziału Hodowli Drobnego Inwentarza SGGW po przydziale placówki do pracy. Sopot, 14 czerwca 1946. Fot. zbiory Karola Roga / Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

Występy artystyczne na Podlasiu. Jadwiga Czorniej stoi trzecia z prawej. Drohiczyn. 1952.Fot. zbiory Jadwigi Czorniej/AH...
27/12/2024

Występy artystyczne na Podlasiu. Jadwiga Czorniej stoi trzecia z prawej. Drohiczyn. 1952.
Fot. zbiory Jadwigi Czorniej/AHM

Lucyna Twardowska opowiada, jak w jej rodzinnym domu obchodzono Wigilię:
23/12/2024

Lucyna Twardowska opowiada, jak w jej rodzinnym domu obchodzono Wigilię:



Lucyna Twardowska urodziła się we Lwowie. Wspomina, jak w jej rodzinie obchodzono Wigilię: „Myśmy w przeddzień Wigilii z kucharcią albo z Hanką jechali saneczkami do arcybiskupstwa i przywozili na tych saneczkach ryby, które się wpuszczało do wanny. I myśmy się zawsze cieszyli, że się już nie będziemy kąpać w tym dniu. W Wigilię dostawaliśmy od mamusi dużą puszkę szprotów i dziadzio szedł z nami do cioci Gieni, i u niej spędzaliśmy dzień. Ciocia nam do tych szprotów dawała jakiś chleb czy bułki, masło, robiła herbatę – bo to taki dzień ciut postny jednak.

No i wracaliśmy do domu, i okazywało się wtedy, że już aniołek zdążył choinkę przynieść, jest ubrana, pod choinką są prezenty, ale nie wolno nam do salonu wejść. Szliśmy umyć ręce, przebrać się, do jadalni i zaczynała się Wigilia. Przychodzili wszyscy, cała rodzina, i był taki zwyczaj, że służba siadała z nami, razem tę Wigilię jedliśmy.

Nie lubiłam dzielenia się opłatkiem, bo przekładało się dwa opłatki miodem, a ja nie lubiłam miodu. Potem był barszcz z uszkami, nie było mowy o żadnej innej zupie. Następnie szczupak w galarecie, karpie smażone, karpie w galarecie, liny smażone... Tych ryb było rzeczywiście dużo. Pierogi z kapustą, pierogi z kapustą i grzybami, gołąbki. Gołąbki były robione z kaszki krakowskiej, nie z ryżu, wypiekało się je w dużym rondlu, z masłem i pietruszką.

No i na tym się kończyły te zasadnicze potrawy. Potem się zaczynały makowce przeróżne. No i oczywiście kutia – rzecz koronna, bez której nie mogła się odbyć Wigilia. I zaczynało się śpiewanie kolęd, co już trwało w nieskończoność, tak że myśmy w którymś momencie, z bólem serca, byli zaganiani do łóżek. No a w międzyczasie rozpakowywanie prezentów i cieszenie się!”.

Na zdjęciu Bronisława (z domu Friedrich, druga z lewej) i jej mąż Bronisław (drugi z lewej) Waydowscy w swoim mieszkaniu we Lwowie. Fot. ze zbiorów Ireny Krzemirskiej/Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta

Po obozie w Pruszkowie Irena Rogulska trafiła z mamą na wieś w woj. kieleckim, potem postanowiły przenieść się bliżej Wa...
20/12/2024

Po obozie w Pruszkowie Irena Rogulska trafiła z mamą na wieś w woj. kieleckim, potem postanowiły przenieść się bliżej Warszawy. Pani Irena wspomina, jak radziły sobie, gdy nadeszły mrozy:
„Jak przyszła już zima, moja mama mówi tak: – Ja mam daleką rodzinę w Mszczonowie, spróbujmy się tam udać. - I my żeśmy tam pojechały pociągiem, furmanką. To było przed Bożym Narodzeniem. Jak żeśmy tam przyszli, było pełno ludzi. No ale jakoś nas przyjęli. I tam nam tak dobrze nie było. Miałyśmy bardzo duży pokój, który był nieogrzewany, więc po ścianie sankami można było jeździć. No ale było co jeść. Frontowy pokój zajęli Niemcy, zrobili sobie sztab. Bo to był bardzo ładny domek, wieś Lindów. Gospodyni miała troje dzieci. Jedna była zamężna, jedna była starsza ode mnie i była taka młodsza od mojej mamy.
Mama tam dla całej wsi cerowała, bardzo ładnie cerowała. Bo dawniej się cerowało skarpety, swetry. Ja dostałam w prezencie na gwiazdkę, pamiętam, taką samodziałową wełnę, w kolorze różowym. Taki jasny róż naturalny. A ja już za Niemca bardzo ładnie robiłam na drutach i to mnie się przydało, bo właśnie z tej wełny postanowiłam sobie zrobić pończochy. Bo ja w dalszym ciągu w sandałkach byłam, w palcie, ale i w sandałkach. Zrobiłam sobie [pończochy], ale starczyło mi tylko dotąd. A tu miałam gołe nogi. Z palta już wyrosłam, więc tu było goło. Ale moja mama dostała od kogoś majtki, no i mnie… Które dziecko by dzisiaj tak chodziło? Tu miałam jakieś damskie majtki, tu miałam pończochy dotąd, no i palto niewiele dłuższe”.

Na zdjęciu Irena Rogulska. Warszawa, Targowa (w tle między kamienicami wylot ul. Kłopotowskiego), 1946. Fot. Ze zbiorów Ireny Rogulskiej/AHM

Zima na Muranowie. Na zdjęciu od prawej: Drewniak, Anna Turlejska, nn., Hubiszta, siostra Drewniaka. Warszawa, ul. Nowol...
18/12/2024

Zima na Muranowie. Na zdjęciu od prawej: Drewniak, Anna Turlejska, nn., Hubiszta, siostra Drewniaka. Warszawa, ul. Nowolipie 17B, ok. 1954.
Fot. ze zbiorów Krzysztofa Turlejskiego/AHM

Adres

Karowa 20
Warsaw
00-324

Godziny Otwarcia

Poniedziałek 09:00 - 17:00
Wtorek 09:00 - 17:00
Środa 09:00 - 17:00
Czwartek 09:00 - 17:00
Piątek 09:00 - 17:00

Telefon

+48222550540

Strona Internetowa

Ostrzeżenia

Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.

Skontaktuj Się Z Firmę

Wyślij wiadomość do Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta:

Widea

Udostępnij

Kategoria