
28/02/2022
Maria Nowicka wspomina jak z rodziną uczyła się pracy w gospodarstwie w czasie okupacji:
Archiwum Historii Mówionej DSH/OK to największy w Polsce zbiór relacji świadków historii XX wieku. http://www.relacjebiograficzne.pl
http://www.audiohistoria.pl
[for English scroll down]
Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA to największy w Polsce zbiór relacji świadków historii XX wieku. Liczy już ponad 6000 wywiadów biograficznych nagranych w technice audio lub wideo, zdigitalizowanych, opracowanych archiwalnie i udostępnianych w Czytelni Multimedialnej Domu Spotkań z Historią (tworzonego z inicjatywy KARTY i stołecznego sam
orządu) oraz w internetowym portalu http://www.audiohistoria.pl. Pierwsze nagrania pochodzą z 1987 roku, kiedy to zainicjowane przez podziemną „Kartę” Archiwum Wschodnie rozpoczęło akcję nagrywania wspomnień mieszkańców dawnych Kresów Wschodnich, obywateli polskich represjonowanych przez sowieckie władze. 20 lat później w działania programu „Historia Mówiona” Ośrodka KARTA włączył się Dom Spotkań z Historią, który nie tylko tworzy zbiór AHM i uczestniczy w pozyskiwaniu nowych relacji, ale także intensywnie popularyzuje zgromadzone świadectwa. The Oral History Archive of the History Meeting House and KARTA Centre Foundation holds the largest collection of eyewitness accounts in Poland. It includes over 5000 audio and videotaped interviews, all of them digitised, catalogued and available to access in the Multimedia Reading Room of the History Meeting House or online at http://www.audiohistoria.pl. The first relations were recorded in 1987, when the Eastern Archive, initiated by the then underground KARTA Centre, created a program of recording testimonies of former inhabitants of the Eastern Borderlines, Polish citizens repressed by Soviet authorities. Twenty years later the HMH joined the 'Oral History' program carried out by the KARTA Centre; The HMH not only manages the Oral History Archive and participates in recording relations but is actively promoting the use of this collection.
Otwórz jak zwykle
Maria Nowicka wspomina jak z rodziną uczyła się pracy w gospodarstwie w czasie okupacji:
Wanda Malinowska urodziła się kilka miesięcy po wybuchu wojny. Jej ukochana ciocia Janina uczyła języka polskiego i prowadziła tajne komplety dla dziewcząt. Gdy Wanda się urodziła, zaczęła prowadzić dziennik dla dziewczynki, w którym opisywała codzienne wydarzenia, a uczennice z kompletów ilustrowały je swoimi rysunkami. Pani Wanda do dziś zachowała dziennik prowadzony przez ciocię.
Dziś premiera wywiadu rzeki przeprowadzonego przez historyka i dziennikarza Michała Wójcika z Wandą Traczyk-Stawską. Partnerem książki „Błyskawica. Historia Wandy Traczyk-Stawskiej – żołnierza powstania warszawskiego” jest Dom Spotkań z Historią.
Z tej okazji przypominamy historię małpki, z którą pani Wanda nie rozstaje się do dziś:
Wanda Traczyk-Stawska, uczestniczka powstania warszawskiego, opowiada niezwykłą historię o małpce, która towarzyszyła jej w wędrówce po kapitulacji powstania. A z całą opowieścią biograficzną pani Wandy można zapoznać się na stronie http://relacjebiograficzne.pl/audio/18-wanda-traczyk-stawska.
„Po akcji na komendę policji i kościół św. Krzyża dostałam w nagrodę "błyskawicę". I kiedy przyszła kapitulacja, trzeba było broń oddać. Ja strasznie rozpaczałam, że muszę oddać swoją. (…) I wtedy dostałam tę zabaweczkę, na otarcie łez, że muszę oddać swój pistolet. I z tą zabaweczką przewędrowałam obozy, po tym byłam w szkole w Nazarecie i wróciłam do domu, do Polski. (…) Miałam wszystko w plecaku. A na tym plecaku była małpa, co zawsze dla Niemców było wielkim dziwactwem – żołnierz z małpą na plecaku. A dla mnie było wielką satysfakcją, że ja idę z czymś, co mi podarowali koledzy.
I zabaweczka była w bardzo dobrym stanie, dokąd nie urodził się mój synek, który miał lęki nocne i ja mu tę zabaweczkę dałam. I on z tą zabaweczką spał do lat dziesięciu. I zabaweczka została całkowicie bez sierści. Bo on tak ją tulił, tak ją cały czas ściskał i z nią spał. Mam w domu, ale strach pokazywać, bo została tylko taka biedna”.
Michał Popiel wspomina, jak w wieku 10 lat z kolegami kradł żywność z niemieckich wagonów w czasie okupacji:
Michał Popiel (rocznik 1933) w czasie okupacji mieszkał w okolicy Dworca Zachodniego w Warszawie. Opowiada, jak z rówieśnikami narażał życie i kradł żywność z kolejowych wagonów:
„Jednym z torów przechodziły zawsze transporty zaopatrzenia niemieckiego, spożywczego. Myśmy robili sobie taki bunkier przy samych torach, a że to był bardzo ostry zakręt, więc te pociągi bardzo zwalniały w tym miejscu – i myśmy raz-dwa, we czterech, wyskakiwali. Wskakiwaliśmy do pociągu i w zależności od plomby – pamiętam, że jak cukier, to była plomba niebieska, mąka to była plomba biała – w zależności od koloru plomby, wiedziało się, co jest w środku. No i wyrywaliśmy tę plombę, odsuwaliśmy drzwi i zrzucaliśmy jak największą ilość worków – pod siebie, dlatego że to był tor, który biegł wzdłuż bardzo wysokiego muru z cegły. Później kto inny już przychodził po to, zabierał, a my – szczęśliwi, szczeniaki dziesięcioletnie. Dumni szliśmy do swojego bunkra i tam żeśmy wymyślali różne tragiczne historie i bohaterskie czyny.
I to tak trwało dość długo, dopóki w końcu Niemcy nie zorientowali się, w którym miejscu to ginie, i nie zrobili na nas zasadzki. Trafiło na mnie akurat. Była plomba, pamiętam, niebieska, że niby cukier. Odsunąłem rygiel, drzwi, a w drzwiach stoi Niemiec z karabinem maszynowym i zaczyna strzelać. Na szczęście byłem na tyle zwinny i sprytny, że odskoczyłem i wpadłem pod pociąg. To było jedynie miejsce, gdzie on nie mógł do mnie strzelić i mnie trafić. A ponieważ pociąg jechał, więc on też odjechał.
Mnie się na szczęście nic nie stało, ale to był ostatni nasz, że tak powiem, wyczyn, i więcej już żeśmy tego nie robili”.
Na zdjęciu torowiska i wiadukt stacji Warszawa Zachodnia w latach 30. XX w. / Narodowe Archiwum Cyfrowe
Henrietta Komorowska (z domu Marconi) z synem. Ugine we Francji, marzec 1918.
Fot. ze zbiorów Henryka Komorowskiego/AHM
*** Światowy Dzień Kota ***
Gdy fotografujemy seniorki i seniorów, to często do zdjęcia przychodzi też ich ulubieniec. Czasami nawet zostaje na pierwszym planie;)
Elżbieta Rąbalska wspomina sklep na Koszykowej, w którym przed wojną można było kupić tylko kołnierzyki: „Pamiętam sklep na Koszykowej, koło Lwowskiej z kołnierzykami. To był wspaniały sklep, my żeśmy tam bardzo dużo kupowały. Były bardzo modne białe kołnierzyki, a ja miałam bzika na ich punkcie, więc [zakładałam] do wszystkich sukienek, na przykład na wszystkie egzaminy na uczelni. Śmiali się, że pewnie dlatego lepiej zdaję egzaminy. Jedną sukienkę miałam, ale kołnierzyki to zawsze. Wołali: jeszcze sobie większy kup, większy…
Ten sklep - tam sprzedawała taka starsza pani. Na wystawie był żabot na manekinie, upięty, elegancki. Na półkach pudła i w pudłach każdy kołnierzyk oddzielnie. Były z koronki robione, z jakiegoś tiulu, no najróżniejsze. I ta pani wyjmowała, rozkładała, rozmawiała i w ogóle doradzała jaki do jakiej sukienki, do czego. Ten sklep mi tak utkwił”.
Na zdjęciu Longin Glijer z mamą Anielą, lata 30. Fot. ze zbiorów Longina Glijera/AHM
Janusz Bąkowski opowiada o swojej miłości do żony:
#エリーゼのために #ベートーヴェン Grzegorz Niemczuk - www.niemczuk.com
Na zdjęciu spotkanie towarzyskie na podwórku na Bielanach. Po prawej Irmina Nocznicka-Muszyńska z mamą Ireną Skrzeczyńską. Warszawa, al. Zjednoczenia 15, w tle kamienica przy Kasprowicza 53, lata 50.
Fot. ze zbiorów Irminy Nocznickiej-Muszyńskiej/AHM
W księgarni DSH znajdziecie książkę ze wspomnieniami Marii i Kazimierza Piechotków, którzy zaprojektowali m. in. budynek widoczny na zdjęciu po prawej:)
Genowefa Jasny wspomina swój ślub w latach 50.: „To było 4 lipca 1953 albo 1954. W tym domu, w którym mieszkaliśmy, było małżeństwo, trochę się przyjaźniliśmy. On był radcą prawnym i mąż poprosił ich, żeby byli naszymi świadkami. Jeszcze teraz mam ich podpis w akcie ślubu. A żeby obrączki kupić, to mąż sprzedał gabardynę (materiał na ubranie wojskowe) i za to żeśmy kupili dwie obrączki. Były zamówione na ulicy Chmielnej, po 4 gramy.
Mąż zadzwonił do mojego pułkownika, żeby mnie zwolnił dwie godziny wcześniej, powiedział mu, o co chodzi. I na ślub na trzecią [poszłam] w tej sukience, którą miałam w pracy. Miałam pantofle szmaciane, białe, na pasek, takie letnie. Skarpetki miałam na nogach, to były pięty całe pocerowane. Tak właśnie brałam ślub. Przysięga była, podpisaliśmy się…
I na piechotę szliśmy Agrykolą aż do nas. A u nas zrobiliśmy kanapki: chleb, kiełbasa cytrynowa. To nie kanapeczki, to kanapy były! I tam jakieś pół litra wódki wypiliśmy nas. I taki miałam ślub”.
Na zdjęciu Genowefa Augustyn i jej przyszły mąż Henryk Jasny. Warszawa, 1946. Fot, ze zbiorów Genowefy Jasny/AHM
Irena Ćwiertnia-Sitowska wspomina sanie w przedwojennej Warszawie:
Irena Ćwiertnia-Sitowska opowiada o saniach, w okresie międzywojennym bardzo popularnym zimowym środku lokomocji:
„[…] jak wyglądała zima w latach dwudziestych: przeważnie była bardzo mroźna i śnieżna. Ulicami jeździły sanki, takie dwuosobowe, duże, zaprzęgnięte w konia. Były prowadzone przez woźnicę ubranego w bardzo grube futro, baranie. Ci, co jechali gdzieś w podróż po Warszawie, byli też nakrywani dużą baranicą. Na ulicach zwały śniegu, olbrzymie – i to odsuwali na trotuary, z tego się robiły całe góry. A usuwali w ten sposób, że jeździły duże wozy, dwukonne, takie lory olbrzymie. No i łopatami wsypywali na nie śnieg i wywozili, topili w Wiśle. Jeszcze chciałam dodać, że te konie na głowie, przy uszach, miały dzwoneczki. Więc jak sanie sunęły ulicami, to był śliczny dźwięk. Takimi saniami jeździliśmy czasem z moim dziadkiem i całą rodziną na Pragę”.
Na zdjęciu rodzina Mieczysława Ptaśnika na saniach. Worochta, 1936.
Fot. ze zbiorów Mieczysława Ptaśnika / Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta
Na zdjęciu chłopaki z Aleksandrówka (Annopola), po prawej Zdzisław Cichowski, okres okupacji.
Fot. ze zbiorów Claudii Rell-Deseive/AHM
Rodzina Włodzimierza Steyera zamieszkała w domu wojskowym w Gdyni w 1930 roku. Pan Włodzimierz wspomina jak wyglądało wtedy miasto: „Do Gdyni przenieśliśmy się w 1930 roku. Już miałem lat siedem i chodziłem do szkoły. Pamiętam dobrze. Jak myśmy się wprowadzili w 1930 roku, to 10 Lutego była jeszcze piaszczystą drogą. Jeszcze nie było żadnego bruku, ani asfaltu. Nie było chodników, tylko ta piaszczysta droga. Parę domów było wtedy w centrum Gdyni, np. taki, co stoi do dzisiaj na rogu koło wiaduktu, który przechodzi pod torami na drugą stronę. I potem zaczęły się dopiero budować ładne domy, takie nowoczesne. Bo ten nasz dom, na 10 Lutego, to nie był wcale nowoczesny, no ale był trzypiętrowy chyba nawet. Naprawdę było przyjemnie mieszkać w Gdyni i widzieć, jak co dzień się rozrasta, buduje.”
Na zdjęciu Ryszard Ruszkowski na wycieczce w Gdyni, 1938. Fot. ze zbiorów Ryszarda Ruszkowskiego/AHM
Aleksandra Rączka wspomina, w jakim stanie zastała dom, gdy wróciła do niego zimą 1945:
Po miesiącu od wypędzenia przez Niemców, pod koniec stycznia 1945 rodzina Aleksandry Rączki wróciła do dworu w Mirogonowicach.
Pani Aleksandra tak opowiada o stanie, w jakim był dom:
„Jak się to wszystko uspokoiło, mama mówi: «Wracamy». Jedziemy, oczywiście, podjeżdżamy i widzimy, jak schodami uciekają chłopaki, takie wyrostki wiejskie. Weszliśmy do domu i tam była kompletna ruina: podłoga pokryta dwudziestocentymetrową warstwą papierów polanych naftą, w dużym starym biurku wszystkie szuflady porozbijane, sekretarzyk — oderwana klapa... Ani jednej kołdry, ani jednej poduszki, wszystko zniknęło. To była zima i mróz — okna oczywiście pootwierane, drzwi też, więc zimno. To robiło bardzo przykre wrażenie… Jakoś to się uporządkowało, ale trzeba było ułożyć się do snu i tak dalej, więc mama poszła do gospodyń i odzyskaliśmy rzeczy. Ale ten początek był szalenie trudny. Mama okazywała bardzo duży hart ducha — w końcu najmłodsze dziecko miało wówczas cztery i pół roku, najstarsza moja siostra miała lat czternaście.
Zaczął się jakby nowy rozdział naszego życia.
[Nasze] łóżka były ustawione w salonie. Pokój dziecinny i przylegający do niego nieduży pokoik zostały zajęte przez komisarza ludowego, który przyjechał z Ostrowca.
Gotowało się posiłki. Jadło się rano barszcz biały albo zalewajkę, w południe zupę z zacierkami, a wieczorem zsiadłe mleko z ziemniakami. Wielką pomocą było, że na strychu znalazł się worek kaszy manny.
Stare książki, zabytkowy fortepian wywieziono do Opatowa. Ale myśmy się jakoś z tym wszystkim godzili. Natomiast nie mogłam znieść, jak zaczęto wyrąbywać drzewa w parku na opał. Do tej pory mam w uszach ten charakterystyczny odgłos padającego drzewa. Wtedy poszliśmy do mamy i powiedzieliśmy: «Mamo, my już chcemy stąd wyjechać». Bo w zasadzie nas nie eksmitowano. Myślę, że jeszcze nie było wyobraźni na to, co z nami zrobić”.
📷 Na zdjęciu dwór w Mirogonowicach.
Fot. ze zbiorów Aleksandry Rączki / Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta
Anna Karwacka (po prawej) z koleżankami. Bukowina Tatrzańska, lata 60.
Fot. ze zbiorów Anny Karwackiej/AHM
Jerzy Hącia wspomina wizytę w ratuszu w czasie okupacji, po tym, jak Niemcy zamordowali jego ojca w więzieniu na Pawiaku: „Dostaliśmy w pewnym momencie list. Mama czyta, widzę coś płacze. Daje mi ten list, a ja tam czytam, że ojciec nie żyje. Władze niemieckie żądają, żeby przyjść, odebrać rzeczy po ojcu. To było niebezpieczne, człowiek musiał iść do tych władz, i nie wiadomo było, czy wróci, czy nie zostanie wywieziony do obozu. Ale jeżeli nie stawiłby się na wezwanie, to było pewne, że będą go szukali i wtedy na pewno obóz koncentracyjny. W związku z tym mama musiała tam pójść. To był ratusz na placu Teatralnym, jak się jedzie od placu Bankowego, po lewej stronie zaraz z taką wieżą. Tam kiedyś władze niemieckie urzędowały i tam trzeba było odebrać ubranie, które zostało po ojcu. I tam dojechaliśmy. Ponieważ nie wiadomo było, co będzie z mamą – czy wróci, czy nie wróci – pożegnaliśmy się. Mama mówi: - Słuchaj, jeżeli już nie wrócę, to idź do wujka Zaczyńskiego i tam on już się tobą zajmie, a my się tu już pożegnamy. To było dla mnie najgorszą tragedią. Chyba już gorszej tragedii nie było w moim życiu. Ja się rozstawałem z żyjącą matką, będąc niemal pewnym, że już jej nie zobaczę. Pamiętam, jak ja się modliłem na tym placu, żeby matka wróciła. W życiu chyba tak się żarliwie nie modliłem jak wtedy. To trwało mniej więcej pół godziny. Stałem naprzeciwko tego wejścia, ze 20 metrów, cały czas w te drzwi miałem wbity wzrok. W pewnym momencie patrzę, mama wychodzi. No to takie szczęście wtedy mnie ogarnęło, że jednak mam matkę. Pół godziny, a mi się wydawało, że to była wieczność. Mama po prostu była dla mnie jak osoba święta. I dlatego tak przeżywałem sprawę tego ewentualnego rozstania się z mamą już na zawsze”.
Na zdjęciu Jerzy Hącia, 1941. Fot. ze zbiorów Jerzego Hąci/AHM
Karowa 20
Warsaw
00-324
Poniedziałek | 09:00 - 17:00 |
Wtorek | 09:00 - 17:00 |
Środa | 09:00 - 17:00 |
Czwartek | 09:00 - 17:00 |
Piątek | 09:00 - 17:00 |
Bądź na bieżąco i daj nam wysłać e-mail, gdy Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta umieści wiadomości i promocje. Twój adres e-mail nie zostanie wykorzystany do żadnego innego celu i możesz zrezygnować z subskrypcji w dowolnym momencie.
Wyślij wiadomość do Archiwum Historii Mówionej - Dom Spotkań z Historią/Karta:
Muzeum Uniwersytetu Warszawskiego
Krakowskie Przedmieście 32Tkanina Eksperymentalna / Experimental Textil
ul. Krakowskie Przedmieście 5Państwowe Muzeum Etnograficzne
ul. Kredytowa 1Muzeum Wódki / Vodka Museum Warsaw
Plac Teatralny, ul. Wierzbowa 11 (wejście od ul. Canaletta)Muzeum Archidiecezji Warszawskiej
ul. Dziekania 1Muzeum Rzemiosł Artystycznych i Precyzyjnych
ul. Piekarska 20Towarzystwo im. Fryderyka Chopina
Tamka 43Muzeum Zimnej Wojny im. generała Kuklińskiego
Kanonia 20/22Piwnica Artystyczna Kurylewiczów
Rynek Starego Miasta 19Szwadron Przyboczny Prezydenta Rzeczypospolit
ul. Szwoleżerów 9, Muzeum Łowiectwa i Jeździectwa – Oddział Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie