05/11/2023
Małgorzata Czyńska: Szukałam starego nr .pl z tekstem o dizajnie, znalazłam materiał z Edwardem Dwurnikiem z 30 czerwca 2012 r. Czyli cała energia krąży wokół robotnika sztuki. „Jestem jak dobry gangster, który po wykonanym zleceniu czyści teren” mówił Edward o zamiłowaniu do porządku w pracowni. Autorami sesji foto w domu i w pracowni są wspaniali i ,
Edward Dwurnik: domator w swojej pracowni
Na mieście ciągle słyszę: Dwurnik jest w Brazylii, Dwurnik jest na Ibizie. A ty tymczasem siedzisz w pracowni i tak zbywasz natrętów. Edward, nikt nie uwierzy, że jesteś domatorem.
Oczywiście, że jestem domatorem. Najlepiej czuję się w swoim domu na Sadybie. O czasu do czasu lubię wyjechać z Warszawy, szczególnie kiedy pogoda za oknem jest dobijająca, ale to są krótkie wyjazdy. Z całego wyjazdu najfajniejszy jest zawsze powrót do domu. Po to zresztą wybudowałem dom, żeby mieć swoje miejsce do pracy, życia.
I do magazynowania obrazów. W twoim domu pełno jest schowków. Równiutko ustawiasz obrazy, papiery masz pięknie i chronologicznie poukładane w szufladach. Masz naturę pedanta?
Pedanta to nie, ale rzeczywiście jestem porządnicki. Uważam, że zawsze trzeba po sobie posprzątać. Jestem jak dobry gangster, który po wykonanym zleceniu czyści teren. Ja też zacieram ślady po mokrej robocie. Zawsze mam czyste pędzle, palety. Podłoga musi być umyta. Nie cierpię zagraconej podłogi, pod każdy mebel trzeba móc dotrzeć odkurzaczem - dlatego lubię sprzęty na nóżkach. Sprzątam regularnie, od czasu do czasu mam zrywy wyrzucania rzeczy, które narosły. Pralka i zmywarka chodzą na okrągło. Moja pracownia w niczym nie przypomina typowej pracowni malarza, jaką ludzie mają zakodowaną w głowach. Żadnego tu syfu. Zawsze dużo pracowałem i gdybym nie dbał o porządek, to zginąłbym pod stosem obrazów. Na szczęście miałem dobre warunki lokalowe - już podczas studiów, w latach 60., miałem dużą pracownię w domu rodziców w Międzylesiu pod Warszawą. Nikt tam nie wchodził poza mną, mama po mnie nigdy nie sprzątała. W domu najważniejsza jest pracownia i składzik na obrazy. Ja mam dwie pracownie i kilka składzików.
Namalowałeś ponad 5 tys. obrazów, dziesiątki tysięcy akwarel. Dużą część tych prac trzymasz w domu. Wiesz, co gdzie masz?
Tak, składam rzeczy, żeby móc do nich w każdej chwili dojść. Zdarza się, że jak mi odeślą obrazy z wystawy owinięte w folię, to muszę je odkurzyć, umyć i zastanowić się, gdzie jest ich miejsce w moim systemie magazyniera. Niedawno dwie konserwatorki pomagały mi zrobić porządek w pracach na papierze, bo jednak wkradł się lekki chaos.
Znany jesteś z zamiłowania do ciuchów od sławnych projektantów. Koszulki i skarpety też tak porządnie układasz?
No bez przesady, po prostu wrzucam do szuflad i już. Mam wygodną garderobę. Pamiętam też o wygodzie moich kobiet, więc osobna garderoba jest dla aktualnej partnerki. A ciuchy rzeczywiście lubię! Ostatnio mam słabość do czapek i kapeluszy. Kilka dni temu znajoma podarowała mi przywiezioną ze Stanów czapkę z różkami. Trochę jest za mała, ale to Jean Paul Gaultier, więc noszę.
Dom sam urządzałeś?
Tę działkę zostawiam kobietom. Jak w latach 80. zdecydowałem się na budowę domu, to każdy w naszej rodzinie miał marzenie - żona (Teresa Gierzyńska, fotografka) chciała miejsce do pracy, córeczka chciała balkon, żeby jak księżniczka móc wypatrywać królewicza, a ja chciałem wieżyczkę, bo wieżyczki były wtedy modne. Wybudowaliśmy ciemnię, balkon, a na wieżyczkę stołeczny architekt nie wydał zezwolenia.
Chciałeś sobie gargamela postawić?!
Chciałem gargamela, chciałem. Na pocieszenie po niedoszłej wieżyczce ślusarz zrobił nad śmietnikiem daszek w kształcie kapelusza Rumcajsa.
Dom budowałeś w trudnych czasach.
Tutaj w latach 70. był zakład ślusarski. W ogóle w okolicy było zagłębie warsztatów - stolarz, mechanik. I ja tego zakładu nie zburzyłem, tylko go obudowałem, nadbudowałem. Plan jest pokręcony i ludzie się tu gubią, bo są dwie klatki schodowe i cztery kondygnacje. Czasy były beznadziejne, jeździłem na saksy do Niemiec, a Tereska pilnowała budowy. Jak przyjeżdżałem do Warszawy, to załatwiałem materiały. Z teczką akwarelek chodziłem po sklepach i za te łapówy dostawałem od kierowników przydział a to na deski, a to na terakotę. Do dziś mam w pracowni na podłodze płytki z Pewexu.
Ale reszta domu jest po generalnym remoncie, który kilka lat temu zaordynowała moja ówczesna partnerka Ela Łebkowska. Elunia pięknie wszystko przeprowadziła z panią architekt. Zrobiły różne szmery-bajery, między innymi łazienkę z lustrzanymi ścianami, gdzie jak się wchodzi, to nie wiadomo, gdzie się jest, i można walnąć nosem w lustro. Ludzie często krzyczą, jak tam wchodzą.
Ja we wnętrzach lubię naturalne światło, podoba mi się, jak się kładzie na obrazach. To błąd, że w muzeach często są zasłonięte rolety, że nie ma kontaktu z pejzażem.
Wieszasz na ścianach własne obrazy.
To mi pozwala dobrze im się przyjrzeć. Od czasu do czasu zmieniam ekspozycję, bo obrazy podróżują - jadą na wystawę, do galerii.
Co zbierasz poza własną sztuką?
Zbieram też obrazy innych artystów i uwielbiam je przemalowywać. Szczególnie lubię przerabiać chłopaków z grupy Ładnie. Zbieram albumy fotografików i artystów, którzy mi się podobają. Poza tym mam całą półkę kretyńskich gadżetów. Ostatni kupiłem wódkę na Euro w kształcie piłki. Bardzo to niepraktyczne, bo jak chciałem się napić, to się pokulała i zawartość się wylała. Ale gadżet fajny.
Gotujesz?
Niedawno odkryłem w sobie pasję gotowania. Teraz gotuję sobie zupki z nowalijek. Poza tym jestem mistrzem w robieniu jajek na miękko i kawy z ekspresu.
Sprzątasz, gotujesz, malujesz. Ale czasem ruszasz się z domu?
Najwyżej na dwa tygodnie. Ostatnio byłem na Hawajach. I malowałem tam akwarelki z placem Zamkowym, bo ja na każdych wakacjach pracuję. Namalowałem z 50 placów Zamkowych - z małpami, palmami, surferami na Wiśle.
Nigdy nie myślałeś, żeby emigrować?
Nigdy! Ja jestem tutejszy. Urodziłem się w Radzyminie, mieszkałem w Józefowie, Międzylesiu, a od lat 70. już w Warszawie. Jak wyjeżdżałem, to celowo nigdy nie zaczynałem uczyć się języka, bo znajomość języka to pierwszy krok do emigracji. A mnie tu dobrze.